Powitać nowy rok chciała w samotności na Wieży Astronomicznej. Inni zebrali się w tym celu w Wielkiej Sali i chcieli świętować do rana. Blondynka siadła na stopniu prowadzącym na taras wieży i zapatrzyła się w czarne, nocne niebo. Cieszyła się, że ten rok dobiegł końca, że nowy można powitać z myślą, że największe zagrożenie dla świata czarodziejów już nie żyje.
Otworzyła butelkę whisky, którą zabrała ze sobą i pociągnęła spory łyk. Za kilka miesięcy miała skończyć 19 lat, chociaż już od dawna czuła się na dużo starszą niż jest w rzeczywistości.
Gdzieś umknęły jej beztroskie, nastoletnie lata. Nawet nie zauważyła, jak butelka została opróżniona do połowy, a ona siedziała z głową opartą o ścianę. Zimny wiatr pieścił jej twarz i rozwiewał włosy. Otuliła się grubym, czarnym swetrem i szalikiem, który zarzuciła przed wyjściem.
Ale ona nadal nie czuła się bezpieczna.
Otworzyła butelkę whisky, którą zabrała ze sobą i pociągnęła spory łyk. Za kilka miesięcy miała skończyć 19 lat, chociaż już od dawna czuła się na dużo starszą niż jest w rzeczywistości.
Jej młodość umarła już dawno.
Gdzieś umknęły jej beztroskie, nastoletnie lata. Nawet nie zauważyła, jak butelka została opróżniona do połowy, a ona siedziała z głową opartą o ścianę. Zimny wiatr pieścił jej twarz i rozwiewał włosy. Otuliła się grubym, czarnym swetrem i szalikiem, który zarzuciła przed wyjściem.
- Samotne świętowanie?- spytał ciemnoskóry chłopak siadając obok niej.
- Nie wiedziałam, że zostałeś w szkole.
- Musiałem mieć oko na Notta. Poza tym moja matka… powiedzmy, że nie przepada za świętami.
- A czemu teraz nie jesteś z innymi?
- Powinienem zadać ci to samo pytanie.
- Jestem typem samotniczki.- uśmiechnęła się pod nosem i podsunęła mu butelkę.- Powinnam być odpowiedzialna i nie rozpijać uczniów, ale dzisiaj jestem po prostu w twoim wieku.
Chłopak chwycił i upił łyk po czym postawił szkło przed nimi.
- Dziwnie jest witać nowy rok z poczuciem wolności…- szepnął.
- Szkoda, że nadal nie jest w pełni bezpiecznie.
- A więc ty i Draco…
- Co ja i Draco?- spytała upijając jeszcze jeden łyk i stwierdzając ze smutkiem, że bursztynowy płyn powoli się kończy.
- Jesteście ze sobą. Szczerze mówiąc słyszałem plotki już wcześniej. Rodzice wspominali, że złoty chłopiec Malfoy’ów stał się ulubioną zabawką najbardziej zaufanej osoby Voldemorta, ale nie myślałem, że to na poważnie. Widzisz Draco.. Nie miewa dziewczyn…
Dziewczyna wypluła zawartość ust, na co chłopak zaśmiał się głośno. Przyglądał się jak zaskoczenie pojawia się na jej twarzy.
- Dziwisz się, że nie miewa dziewczyn czy…?
- To brzmi absurdalnie!- oburzyła się.
- On potrafi owinąć sobie dziewczyny wokół palca i czerpać z tego korzyści.
- Nie wątpię…- warknęła zdegustowana.
- Chcesz posłuchać o brudnych szczegółach?- uniósł śmiesznie brwi.
- Chyba podziękuję.- skrzywiła się.- Zabawka?! Ale mieli o mnie opinie…
- Ale to na poważnie?
- Tak mi się wydaje…
- Mam nadzieję, że tego nie spieprzy.
- On? Już myślałam, że mi powiesz: Jak go skrzywdzisz to poprzestawiam ci kończyny.- powiedziała groźnym głosem.
- Nie jestem jego matką, żeby grozić..- zaśmiał się głośno.- Ale wiem, że przeszedł w życiu wiele i potrafi koncertowo zepsuć to co dobre.
- Dobry z ciebie przyjaciel, co Zabini?
- Więcej lasek dla mnie!
Blondynka wybuchnęła niepohamowanym śmiechem i uniosła butelkę whisky.
- Wypiję za to!
- I za nowy rok!
Pięć… cztery… trzy… dwa… jeden…
***
Weszła do wielkiej posiadłości i skierowała się na piętro. Stanęła w salonie i widziała, jak Bellatrix nachylała się nad powoli wykrwawiającym się blondynem. Nikt nie zauważył jej przybycia, więc stała w cieniu, w ciszy i obserwowała.
- Jest za słaby!- krzyknęła czarownica.
- Bella, uspokój się, przecież on jest jeszcze taki młody!- powiedziała spokojnie Narcyza.
- Czarnego Pana nie obchodzi wiek, a czyny! Skoro nie był w stanie zabić to jest bezużyteczny!- wtrącił się jeden ze Śmierciożerców.- Zaraz tu będzie i sam wyda na niego wyrok. Jestem pewny, że jeszcze dzisiaj chłopak będzie martwy.
Zacisnęła dłonie w pięści.
- Taki jesteś pewny?- spytała blondynka wchodząc do salonu.
- Gdzie jest Voldemort?- warknęła Bellatrix.
- Czarny Pan nie przychodzi z tak błahych powodów, Bella. A teraz odsuń się od niego.- warknęła przez zaciśnięte zęby. Była wściekła, że ta larwa właśnie próbuje wykonać rzekomy rozkaz Voldemorta, nie bacząc na to, że krzywdzi własną rodzinę. Za kogo ona się do jasnej cholery uważała?!
- Bo co?- spytała kobieta stając na przeciwko niej. Blondynka wyciągnęła w jej kierunku różdżkę i uderzyła zaklęciem, przez które opadła na ziemię, zwijając się z bólu.
- Bo gówno! Nikt cię nie prosił o to. Czy Czarny Pan kazał ci go skrzywdzić, jeśli nie wykona zadania osobiście? Najważniejsze, że Dumbledore nie żyje. Wynocha…- dodała patrząc na wszystkich zgromadzonych.
Obserwowała jak niezadowoleni wychodzą i jak Narcyza klęka nad ledwo żywym synem.
- Nie chce go zabić?- spytał mężczyzna, który nadal wydawał się spięty. Obserwował jak żona leczy chłopaka i wpatruje się w jego nieprzytomną twarz, na której malował się ból.
- Nie. Od samego początku tego nie planował, ale chciał się zemścić za niepowodzenie w Departamencie Tajemnic. Miałeś się denerwować i bać o los syna. Przestrzega jednak, że jeśli nie zaczniesz się starać to nie cofnie się przed niczym. I zacznie od twojej cudownej żony…- powiedziała beznamiętnym tonem i pomogła kobiecie zaprowadzić blondyna do pokoju. Stała oparta o framugę i patrzyła na nieprzytomnego chłopaka, prosząc w duchu, żeby się w końcu obudził. Jak go zobaczyła w kałuży krwi, to sama czuła się jakby właśnie umierała.
Teraz tylko chciała, żeby otworzył oczy.
- Dziękuję. Bella by go zabiła…- powiedziała głaszcząc go po chorobliwie bladej twarzy.- Ta kobieta już dawno straciła swoje ludzkie oblicze. Nie baczy na to, że krzywdzi rodzinę.
- Wykonywałam tylko rozkaz Czarnego Pana. Najwyraźniej ma jakiś plan, a on jest jego częścią.
- Rozkaz czy nie, ratowałaś go, bo go kochasz.
- Słucham?- spytała z drwiną w głosie.
- Jestem matką, Auroro. Wiem, kiedy ktoś patrzy na mojego syna z miłością. Tak jak ty teraz…
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i opuściła budynek w pośpiechu.
***
- Harry!- krzyknęła w kierunku chłopaka, który szedł wczesnym rankiem w kierunku Wielkiej Sali.- Mam coś dla ciebie. A raczej dla twojej koleżanki Hermiony
Wyciągnęła z kieszonki swojego żakietu małą fiolkę z eliksirem. Ruszyła korytarzem, pokazując skinieniem, że ma iść za nią.
- To silny eliksir. Wystarczy jedna kropla, żeby cofnąć działanie zaklęcia Obliviate.
- Słucham? Czemu nam to dajesz?
- Bo mi nie jest potrzebny, a jej tak. Umiem go uwarzyć, więc w razie potrzeby zrobię nowy.
- Myślisz, że ona tego nie potrafi?
- Rany, ale ty czasem nie kapujesz…- zaśmiała się.- Przepis jest tylko w jednej książce, a wy jej nie macie, bo mam ją ja.
- Podręcznik Snape’a.
- Bingo. Zabrałam ją jakiś czas temu z Pokoju Życzeń. Wprawdzie znam większość z tych eliksirów, ale…- uśmiechnęła się tajemniczo.
- Ale dlaczego? Nie znasz jej.
- Po pierwsze, pomogła ci pokonać Voldemorta. A to wiele dla mnie znaczy. Po drugie, nikt nie powinien wychowywać się bez rodziców. Czasem nie mamy na to wpływu. Ale ona ma. Zasługuje na to, żeby ich odzyskać.
Weszli do Sali, w której byli już niemal wszyscy uczniowie. Aurora na powrót stała się oficjalnym aurorem, w dopasowanym, czarnym ubraniu i wyprostowanych włosach. Miała delikatny perłowy makijaż i swoje typowe, przenikliwe spojrzenie.
- Nie wiem jak ci dziękować…- szepnął kiedy zbliżyli się do jego przyjaciół.
- To ja ci dziękuję, Harry. Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć. Tylko nie mów, że jestem taka miękka, bo się mnie nie będą bać.- puściła mu oczko i ruszyła w stronę nauczycieli, żeby zająć swoje standardowe miejsce.
-Ktoś zabił dwóch aurorów…- szepnął Snape, kiedy siadła obok.
- CO?! Kiedy?- spytała wzburzona.
- W dzień balu, zakładam. Dopiero wczoraj odnaleźliśmy ciała. Były ukryte w lochach.- powiedział niewzruszony.
- Cholera jasna. Myślisz, że to tamci Śmierciożercy?
- Nie. Sprawdzili ich różdżki i żaden z nich nie użył zaklęcia, a od niego zginęli. Aurorzy już badają sprawę.
- Uczniowie nie mogą wiedzieć…- powiedział Gregory siedzący obok niej.
- To jak zginęli? To znaczy... kto ich zabił?
- Próbują to wyjaśnić. Masz się w to nie mieszać.- warknął dyrektor i wstał, zostawiając ją z kilkoma pytaniami.
- Co za człowiek…- jęknęła i zaczęła jeść.
***
Po odbyciu patrolu na korytarzach, swoją chwilową przerwę postanowiła spędzić na błoniach. Nie padał śnieg, a mróz przyjemnie szczypał skórę twarzy, która szybko się zarumieniła. Ukryła dłonie w kieszeniach kurtki i ruszyła w stronę jeziora. Mrużyła po drodze oczy, bo promienie słoneczne odbijały się od śniegu powodując jego silne skrzenie się. Stanęła na brzegu i utkwiła wzrok w drugim brzegu.
- Dziękuję…- usłyszała tuż obok swojego ucha.
- Cieszę się, że miałeś udane święta.- powiedziała, czując jak jego ręce oplatają jej talię, a ciepły oddech otula policzek.
- Czemu nic wcześniej nie mówiłaś?
- Prezent świąteczny…
- Czujesz się lepiej?
- Ależ oczywiście. Szczególnie teraz, kiedy jesteś z powrotem. Jak twoja mama?
- Martwi się o ojca. Martwi się o mnie.- oparła się o jego ciało i wplotła palce między jego, ukryte pod skórzanymi rękawiczkami.
- Nie tylko ona. Nie myśl, że martwię się o twojego ojca. Ale o ciebie…
- Słyszałem, że nieźle zabalowałaś z Zabinim…- powiedział nagle, a jego głos stał się znowu beznamiętny.
- Oh tak… Całonocna libacja alkoholowa. Opowiedział mi kilka interesujących historii. Jeśli owijasz mnie sobie wokół palca, żeby czerpać z tego korzyści to muszę przyznać, że nieźle ci to wychodzi…- odwróciła się do niego przodem i nie bacząc na to, że ktoś ich może zobaczyć, pocałowała go namiętnie, układając dłonie na wysokości jego serca.
- Powinnaś uciekać z krzykiem.- mruknął zsuwając dłonie w dół jej pleców. Warknął groźnie gdy przygryzła jego wargę.- A może to ja powinienem uciekać.
- Oh ty z całą pewnością powinieneś uciekać. Jak najdalej się da…- zaśmiała się cicho ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi i wdychając typowy dla niego zapach: sosny, jałowca i skóry.
- Też mam coś dla ciebie…- powiedział wyciągając z kieszeni kurtki małe pudełeczko. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego lekko wystraszona.- Spokojnie, Blackstone. Nie oświadczam ci się… Jeszcze.- powiedział cicho i wyciągnął z pudełeczka pierścionek wyglądający na bardzo stary. Ściągnął jej rękawiczkę i wsunął go na jej środkowy palec. Na środku był niewielki diament, oprawiony w srebro, z którego zrobiony był wzór w stylu koronki. Była zachwycona dbałością o szczegóły i tym jak misternie był wykonany.
- Jest piękny…- szepnęła przyglądając mu się.
- Należał do mojej babki. Wprawdzie miała mnóstwo biżuterii, która zalega teraz w rodzinnym skarbcu…- skrzywił się lekko.- Ale ten wydawał mi się wyjątkowy. Zrobiłaś tak wiele dla mojej rodziny… Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć.
- Robisz to… Każdego dnia…- powiedziała jak najciszej mogła i czule go pocałowała.
- Poza tym zaręczynowy będzie ogromny… Rozważam wielki napis, że jesteś moja, żeby nikt się do ciebie nawet nie zbliżył.
- Rozważasz?- uniosła do góry brew.
- Kiedyś to w końcu się stanie, prawda?
- To zależy od ciebie, wiesz to podobno facet się oświadcza.- uśmiechnęła się szeroko.
- Zapamiętam…
***
Od kilku tygodni nie stała w tym miejscu i wolałaby nie musieć robić tego ponownie. Wpatrywała się w drzwi do Wizengamotu i z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu, bała się je otworzyć. Czekała aż aurorzy doprowadzą oskarżonych na swoje miejsce. Jak zwykle była ubrana na czarno, a na nogach miała dość wysokie szpilki, które dodawały jej kilka centymetrów. Obróciła ze zdenerwowania, diamentowy pierścionek zdobiący jej palec.
- Aurora…- powiedziała cicho kobieta podchodząc do niej i przytulając do swojego szczupłego ciała.- Nie wiedziałam, że tutaj będziesz.
- Poprosiłam Kingsley’a, żeby mnie poinformował o dacie rozprawy.
- Dziękuję, za wszystko. Powinnam to zrobić już dawno.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i ruszyła w stronę drzwi. Kobieta wpatrywała się w jej sylwetkę aż ta zniknęła w sali. Cieszyła się, że jej syn trafił na taką troskliwą osobę. Aurora natomiast miała przed oczami swój własny proces.
***
Dwóch starszych aurorów wprowadziło blondwłosą dziewczynę na salę i posadziło na krzesełku na jej środku. Miała potargane włosy i lekko podkrążone oczy, ale na jej ustach malował się cwany uśmieszek. Patrzyła na mężczyznę, siedzącego ponad nią.
- Aurora Rose Blackstone, oskarżona o współpracę z Lordem Voldemortem oraz częste użycie klątwy Cruciatus. Czy brałaś udział w ataku na ulicę Pokatną?
- Tak.- odpowiedziała nawet nie mrugając.
- Czy przyznajesz się do torturowania innych?
- Technicznie, osobiście torturowałam tylko Śmierciożerców.
- Czy wykonywałaś zadania zlecone przez Voldemorta?
- Tak. Dzięki temu horkruksy trafiły do Dumbledora i Pottera.
- Czy przystąpiłaś do Śmierciożerców dobrowolnie?
- Nie.
- Panna Blackstone, faktycznie przyczyniła się do pokonania Voldemorta i ryzykowała swoim życiem w imię tej sprawy. Czy powinna zostać skazana na pobyt w Azkabanie?
Nikt nie podniósł ręki.
- Myślę, że wyrok jest zrozumiały dla wszystkich. Zarzuty zostają oddalone. Gratuluję, jest pani wolna.
Dziewczyna wstała i podeszła do jednego z aurorów wyciągając w jego kierunku dłonie.
- Czy mógłbyś mi ściągnąć te przeklęte kajdanki... Proszę?- spytała z ironią, a kiedy poczuła, że znowu może czarować wyciągnęła dłoń po swoją różdżkę.
- Auroro…- zaczął Kingsley wychodząc za nią.- Mam dla ciebie propozycję.
- Naprawdę? A to niby jaką?- spytała zakładając ręce na piersi.
- Chciałbym, żebyś dołączyła do aurorów. Znasz Śmierciożerców, znasz ich metody, a do tego jesteś idealnie wyszkolona. Będziesz świetnym nabytkiem.
- Hmm… Pomimo iż narażałam życie w imię dobra, to zamknięto mnie w więzieniu na ponad tydzień… Czy ja powinnam nadal się przejmować czego wy ode mnie chcecie?
Przecież miała się od tego odciąć.
***
- … pan Lucjusz Malfoy, będzie od teraz wolnym człowiekiem i uniknie pobytu w Azkabanie, aczkolwiek…- powiedział Minister Magii, patrząc na blondwłosego mężczyznę, który nie wyglądał już na tak pewnego siebie jak kiedyś. Wokół oczu pojawiły się nowe zmarszczki, policzki miał zapadnięte, a wzrok nieobecny. Dłonie miał zawinięte bandażami, a na szyi kołnierz ortopedyczny. Zapewne został poturbowany przy zatrzymaniu, a w więzieniu nikt nie przejmuje się kwestiami zdrowotnymi.- Na okres pięciu lat zostaje mu odebrana magia. Od dzisiaj będziesz nosił niewidzialne kajdanki, które powstrzymują użycie magii w każdej jej postaci. Po pięciu latach zostaną one zdjęcie. Nadal będziesz mógł korzystać z usług szpitala świętego Munga, oraz eliksirów, jednak nie możesz sam ich sporządzać. Koniec obrad.
~*~
Następny rozdział: 12.11.2015, godzina 18:00.
Przepraszam, że nie komentowałam, ale nie mam kompletnie czasu ( rozdziały czytałam zaraz po Twojej informacji ). Bardzoo mi się podobają 2 ostatnie dzieła. Aurora i Draco są straszliwie kochani - uwielbiam taki obrót spraw. Ciekawi mnie kto zabił aurorów i jak dalej rozwinie się sytuacja między naszymi gołąbkami :) Pozdrawiam! :*
OdpowiedzUsuń