Niebo spowite było czarnymi chmurami, z których leciał gęsty, zimny deszcz. Miała na sobie szatę, którą do niedawna zakładała gdy robiła coś w imieniu Voldemorta. Czarna peleryna ciągnęła się za nią, rozwiewana przez silny wiatr. Nieliczne zapalone lampy oświetlały ukryte pod kapturem oczy, które błyszczały jak u kota. Uliczki małego, angielskiego miasteczka były puste i jedynie dudniący o dachy deszcz, przerywał mrożącą krew w żyłach ciszę. Każdy dom w tym miejscu był murowany i budził grozę, a nie zaufanie. Pamiętała, że bała się wychodzić z domu przez te budynki i ludzi jacy w nich mieszkali. Raczej cisi, o przenikliwym spojrzeniu i podejrzanej przeszłości. Co noc słychać było krzyki i jęki, z każdego budynku w tej wiosce. Miejsce zdecydowanie dalekie od idealnego. Najbardziej zawsze przerażał ją kościół, który stał w samym centrum i otoczony był przez stary cmentarz, na którym w nocy można było spotkać postaci ubrane na czarno, których zamiarów nikt nie znał. Nawet po tylu latach, kiedy spojrzała na murowany, posępny budynek, po jej ciele przeszedł lekki dreszcz. Nawet drzewa w tym miejscu budziły niepokój. Czarne, z mocno powyginanymi gałęziami, przypominającymi szpony, które chcą pochwycić człowieka i wciągnąć w mrok jaki je otaczał. Dom, do którego zmierzała, stał zaraz pod ciemnym lasem, który przypominał jej ten pod Hogwartem. Drzewa, które stały blisko siebie, pozbawione były liści, przy ziemi unosiła się mgiełka niewiadomego pochodzenia, która nigdy nie znikała. Jako mała dziewczyna, zawsze wierzyła, że całe to miasteczko jest nawiedzone, a ludzie w nim mieszkający praktykują czarną magię. Teraz wiedziała, że miała rację.
I do dzisiaj czuła tu niepokój.
Podeszła do drzwi średnich rozmiarów domu i bez pukania otworzyła je na oścież. Wkroczyła do niewielkiego przedpokoju i zsunęła z głowy mokry kaptur.
- Nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć.- powiedział mężczyzna, który siedział i czytał książkę przed kominkiem. Zerknął na nią na chwilę i powrócił do lektury. Miejsce to nie było takie jak sobie przypominała. Stało w nim więcej mebli, było napalone w kominku, i na pierwszy rzut oka, można by pomyśleć, że to całkiem normalny, przytulny dom. Ale ona miała zbyt wiele złych wspomnień.- W ogóle nie myślałem, że cię spotkam. Co ty masz na sobie?!- warknął.
Uśmiechnęła się cierpko i weszła do salonu ściągając z siebie pelerynę. Odsłoniła czarną szatę, wyszywaną w różne wzory za pomocą ciemnoszarej nitki. Ubranie było dopasowane do jej szczupłego ciała i idealnie podkreślało jej figurę. Musiała to przyznać, ale to ubranie zawsze jej się podobało. Nawet jeśli budziła w nim przerażenie, to było wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły. Już nie pamiętała kiedy ostatni raz miała je na sobie, ale nie przypuszczała, że tak szybko, założy je ponownie.
- Wiem, że go zdradziłaś. A teraz masz czelność nosić…- powiedział nie patrząc na nią.
- Uspokój się staruszku… Bo jeszcze ci coś pęknie, a ja nie mam zamiaru udzielać ci pomocy…- powiedziała z kpiącym uśmiechem na twarzy.- Nic ci do tego co robiłam i czemu noszę tę szatę. Sam ukrywasz się w różnych norach od czasu kiedy powrócił… Nawet teraz... Więc nie pouczaj mnie…
- Wyrobiłaś się… Szkoda, że tak szybko odeszłaś. Byłabyś idealnym Śmierciożercą.
- Nie byłabym. To, że taka jestem, jest tylko i wyłącznie twoją winą.
- Czego chcesz?- spytał odkładając książkę.
- Jak odszyfrować twoje listy.
- Myślisz, że ci powiem?- w jego głosie pojawiła się drwina. Dziewczyna zaczęła tracić cierpliwość.
- Cenisz sobie wolność? Czy raczej powinnam odesłać cię do Azkabanu? Myślę, że bardzo by się ucieszyli z twoich odwiedzin. Jedno słowo, a pożałujesz, że jestem twoją córką…
- Jak nisko upadłaś, że grozisz własnemu ojcu?
Wyciągnęła różdżkę z kieszeni w swojej szacie i wycelowała ją w mężczyznę.
- Raz…- szepnęła.
- Nic ci nie powiem. Niech Śmierciożercy zrobią użytek z tych zaklęć i zabiją ciebie i wszystkich zdrajców Czarnego Pana…
- Dwa…
- Nie skrzywdzisz mnie. Jesteś za słaba.
- Crucio…- powiedziała cicho. Nawet nie mrugnęła okiem, gdy jej ojciec zaczął wić się z bólu na podłodze.- Nie mów mi, że jestem słaba, tatusiu. A teraz powiedz mi, jak rozszyfrować twoje pieprzone listy.
Zło.
***
Mrokiem spowita była Pokątna. Wszyscy zamykali drzwi do sklepów i próbowali ukryć się na zapleczach, by uniknąć starcia ze Śmierciożercami, którzy pewnym krokiem szli przez sam środek ulicy. Niektórzy odłączali się od grupy i wchodzili do sklepów, wywlekając z nich ludzi i często zabijając, zostawiając ciała, z których uleciały już dusze, w rynsztoku. Krew spływała po wybrukowanej drodze, a krzyki rozdzierały nocną ciszę. Kolejne budynki zaczynały się palić, a płomienie oświetlały nic nie wyrażające maski, w których zaszyte były usta.
Ich wyprostowane sylwetki i pewny krok, wzbudzał jeszcze większe przerażenie wśród obserwujących ich ludzi. Co chwila ktoś zmieniał się w czarny dym i wpadał do środka siejąc spustoszenie w pomieszczeniach, w których uczniowie, co rok, kupowali szkolną wyprawkę. Spod jednej maski, ręcznie zdobionej złotymi wzorami, przebijały się niebieskie oczy, wpatrzone w sklep Olivandera. Postać weszła do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu. Słyszała krzyki i błagania dobiegające z ulicy. Słyszała drwiący śmiech Śmierciożerców, słyszała dźwięki rozbitych okien, drzwi, dźwięk płomieni, trzaskających niemal w każdym sklepie.
Mężczyzna ukryty był na zapleczu. Dziewczyna kucnęła przy nim i przekrzywiła lekko głowę.
Oni byli milczącymi zabójcami, niszczycielami wszystkiego co dobre i pozytywne w świecie czarodziejów.
Ich wyprostowane sylwetki i pewny krok, wzbudzał jeszcze większe przerażenie wśród obserwujących ich ludzi. Co chwila ktoś zmieniał się w czarny dym i wpadał do środka siejąc spustoszenie w pomieszczeniach, w których uczniowie, co rok, kupowali szkolną wyprawkę. Spod jednej maski, ręcznie zdobionej złotymi wzorami, przebijały się niebieskie oczy, wpatrzone w sklep Olivandera. Postać weszła do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu. Słyszała krzyki i błagania dobiegające z ulicy. Słyszała drwiący śmiech Śmierciożerców, słyszała dźwięki rozbitych okien, drzwi, dźwięk płomieni, trzaskających niemal w każdym sklepie.
Potwory.
Mężczyzna ukryty był na zapleczu. Dziewczyna kucnęła przy nim i przekrzywiła lekko głowę.
- Nie krzywdź mnie…- wyszeptał cicho.
- Ja cię nie skrzywdzę. Ale nie mogę ręczyć za innych…- odparła podnosząc go do pozycji stojącej. Pociągnęła go za sobą i wyszła do głównego pomieszczenia sklepu. Jeden ze Śmierciozerców, który od razu skierował w jego kierunku różdżkę.- Nie opiera się. Nie musisz mu grozić.
- Ale czym by było porwanie, bez odrobiny zabawy…- zaśmiał się głębokim głosem, a z jego różdżki wyleciały czerwone iskry. Puściła staruszka i wyszła na ulicę. Stanęła z różdżką skierowaną w stronę nieba.
- Morsmordre…- szepnęła i już po chwili, jako ostatnia osoba, teleportowała się z ulicy, spływającej krwią i usłanej ciałami ofiar.
***
Stała patrząc z odrazą, jak mężczyzna powoli podnosi się z ziemi. Nie wiedziała czy bardziej brzydziła się jego czy samej siebie, za to co właśnie zrobiła. Stała jednak wyprostowana i nie dała po sobie poznać jakie targają nią emocje.
- Już? Czy nadal nie masz zamiaru mi nic powiedzieć?- spytała z wrogością w głosie.
- Ależ jestem z ciebie dumny! Nie spodziewałem się, że będziesz w stanie to zrobić!- krzyknął uradowany, na co dziewczyna wymierzyła mu silnego kopniaka w brzuch.
- Gadaj…- wysyczała.
- Listy są zabezpieczone zaklęciem. Użyłem go kiedyś przy tobie… Po prostu je otwórz...- powiedział z obłąkańczym uśmiechem.- Oni już się zbliżają. Wiedzą gdzie jesteś i chcą cię zabić.
Popatrzyła na niego i skrzywiła się. Podeszła do niego i chwyciła za koszulę.
- Co ty wyprawiasz?- spytał, kiedy nagle teleportowała się i znaleźli się w wąskim, kamiennym korytarzu, a w ich kierunku szło trzech, dobrze zbudowanych mężczyzn.
To co powinna już dawno zrobić.
- Przyprowadziłam cię tam, gdzie twoje miejsce…- powiedziała cicho i zniknęła.
***
Zmęczona weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i zamknęła oczy. Ostatnie dni zdecydowanie wytrąciły ją z równowagi i mrok znowu zakradł się do jej serca.
Zobaczyła jak lampa przy jednym z jej foteli się zapala, a ona jest bacznie obserwowana przez parę stalowoszarych oczu.
Zło powróciło.
Zobaczyła jak lampa przy jednym z jej foteli się zapala, a ona jest bacznie obserwowana przez parę stalowoszarych oczu.
- Na Merlina, Draco!- krzyknęła łapiąc się za serce i oddychając głęboko.
- Gdzieś ty była?
- Miałam do załatwienia parę spraw.
- Pojechałaś zobaczyć się z ojcem!- krzyknął wstając, pokonując szybko odległość między nimi i uderzając pięścią w drzwi tuż koło jej głowy.- Czyś ty postradała zmysły?! Mogli się zaatakować, zabić! Twój ojciec to taka sama szumowina jak mój, wydałby cię z miejsca, gdyby to miało mu pomóc! A ty idziesz na rodzinne spotkanie?!- warknął zdenerwowany i złapał ją za ramiona i zacisnął palce.
- Skąd wiesz?- spytała bardzo cicho, jakby nie chciała poznać odpowiedzi.
- Wiem, bo cię znam! Bo widziałem, że coś się dzieje, bo nie widziałem cię na śniadaniu, na korytarzu, nawet na pieprzonych błoniach! Przeszukałem cały ten cholerny zamek wzdłuż i wszerz! I wtedy spotkałem twojego kumpla, który najwyraźniej wie więcej niż ja! Powiedział, że musiałaś rozwiązać sprawę i spotkać się z przeszłością! No i się domyśliłem o co chodzi! Bo ty nie raczysz mnie poinformować, że znikasz na cały dzień!- krzyknął łapiąc ją za szyję i zaciskając na niej swoje szczupłe palce. Położyła swoją dłoń na jego przedramieniu, na którym miał Mroczny Znak. Powoli przejechała po nim palcem, czując jak jego uścisk się rozluźnia. Dokładnie pamiętała dzień, kiedy Voldemort wypalił mu Mroczny Znak.
***
Weszła do wielkiej posiadłości Malfoy’ów i skierowała się na piętro. Weszła do jadalni, w której przy podłóżnym stole siedzieli już wszyscy. Po lewej stronie Czarnego Pana siedziało rodzeństwo Carrow, a zaraz obok nich Snape. Po drugiej stroniee, miejsce u boku Voldemorta było puste i czekało na nią. Obok siedziała już Bellatrix, jej siostra Narcyza, Lucjusz i Draco, którego widziała zaledwie kilka razy, a już czuła z nim dziwną więź. Wszystkie oczy były skierowane w jej stronę.
- Już się baliśmy, że nie zdążysz…- powiedział Czarny Pan i wskazał miejsce obok siebie. Przeszła pewnym krokiem, siadając obok czarownika, na przeciwko Amycusa Carrowa i wpatrując się w niego z lekko przekrzywioną głową.- Kontynuując, mamy dzisiaj jeszcze jedną ważną sprawę. Młody Dracon, w końcu stanie się jednym z nas…
Dziewczyna patrzyła na czarownika, który siedział na przeciwko niej. Widziała jego lubieżny wzrok, który wędrował po jej twarzy i ciele.
Wyciągnęła z kieszeni różdżkę na końcu której pojawił się płomień. Wystawiła lekko język i podsunęła ją pod jego koniec i zaczęła go przypalać. Uśmiechnęła się ironicznie i oblizała wargi po czym zacisnęła je i rzuciła mu obrzydzone spojrzenie. Mężczyzna zaczął kręcić się na krześle, przez co siostra uderzyła go lekko w bok. Draco podszedł akurat do Czarnego Pana i wyciągnął przed siebie rękę patrząc przed siebie. Dziewczyna natomiast spojrzała w górę na jego twarz i nie spuszczała z niej wzroku do czasu, aż Voldemort skończył. Uśmiechnęła się do niego cierpko gdy odchodził, aby wrócić na swoje miejsce. Jak zawsze wpadała na sam koniec takich spotkań, bo miała ważniejsze sprawy do załatwienia. Tym razem przyglądała się przesłuchaniu jednego z pracowników ministerstwa. Wszyscy zaczęli wychodzić z pomieszczenia, jednak Voldemort zatrzymał blondynkę i poczekał aż zostaną sami. Siedziała wyprostowana i niewzruszona, nawet wtedy gdy zaczął mówić.
Zboczeniec.
Wyciągnęła z kieszeni różdżkę na końcu której pojawił się płomień. Wystawiła lekko język i podsunęła ją pod jego koniec i zaczęła go przypalać. Uśmiechnęła się ironicznie i oblizała wargi po czym zacisnęła je i rzuciła mu obrzydzone spojrzenie. Mężczyzna zaczął kręcić się na krześle, przez co siostra uderzyła go lekko w bok. Draco podszedł akurat do Czarnego Pana i wyciągnął przed siebie rękę patrząc przed siebie. Dziewczyna natomiast spojrzała w górę na jego twarz i nie spuszczała z niej wzroku do czasu, aż Voldemort skończył. Uśmiechnęła się do niego cierpko gdy odchodził, aby wrócić na swoje miejsce. Jak zawsze wpadała na sam koniec takich spotkań, bo miała ważniejsze sprawy do załatwienia. Tym razem przyglądała się przesłuchaniu jednego z pracowników ministerstwa. Wszyscy zaczęli wychodzić z pomieszczenia, jednak Voldemort zatrzymał blondynkę i poczekał aż zostaną sami. Siedziała wyprostowana i niewzruszona, nawet wtedy gdy zaczął mówić.
- Chciałbym, żebyś miała na oku Dracona. Rozkazałem mu zabić Dumbledora. Nie wierzę, że jest zdolny to zrobić, ale chcę uświadomić Lucjuszowi parę spraw. Jeśli jemu się nie powiedzieć, któryś ze Śmierciożerców wykona to zadanie. Pewnie część osób będzie chciała go wyeliminować… Nie chciałbym jednak, żeby stała mu się jakaś krzywda… Zbyt wiele energii straciłaś, żeby mnie przekonać, że nie warto go zabijać.- zaśmiał się głośno.- Drzemie w nim potencjał. Poza tym, nawet jeśli on będzie skończonym nieudacznikiem, to ty swoją siłą zadbasz o szacunek rodziny…- odwróciła głowę w jego kierunku, kiedy zrozumiała co właśnie powiedział.- Szkoda by było marnować takie geny. Czystej krwi czarodziejów coraz trudniej znaleźć…
- Masz rację, panie…
- Ponad to chciałbym żebyś w przeciągu następnych kilku tygodni sprawdziła dla mnie pewien przedmiot. Pierścień Kadmusa Peverella. Powinien być w domu Gauntów. Sprawdź czy nadal tam jest i czy jest bezpieczny.
- Oczywiście…- powiedziała cicho, kłaniając się nisko i wychodząc. Wyszła z posiadłości i od razu po przekroczeniu brami teleportowała się do domu Snape’a, w którym aktualnie mieszkała. Był on pusty, bo ani on, ani Pettigrew, nie wrócili jeszcze ze spotkania z Voldemortem. Weszła do swojego pokoju i zamarła. Na jej łóżku siedział Draco, ze spuszczoną głową, wpatrywał się w swoje buty. Kiedy na nią popatrzył, na jego twarzy malowało się tyle emocji, że nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się przed nią odsłonił. Podeszła i usiadła obok niego. Przyciągnęła go do siebie i mocno przycisnęła do siebie jego ciało.
- Nie zrobię tego… A wtedy mnie zabije.- powiedział cicho wpatrując się tępo w ścianę. W końcu lekko ją objął.
- Nie. Nie zabije cię. Obiecuję ci, że nic ci nie będzie.
- To zabije moją rodzinę… Tak czy tak, ktoś straci życie…
***
Wpatrywała się tępo w jego twarz. Czuła jak jej ręce zaczynają się trząść, a ona sama ostatkiem sił hamuje szloch. Zacisnęła palce na jego nadgarstku, który powoli zaczął zsuwać się po jej szyi na ramie. Odchyliła głowę do tyłu i poczuła jak po jej policzku zaczynają płynąć łzy.
Wszystko z niej wypłynęło.
- Kurwa…- warknął blondyn i pociągnął ją w kierunku fotela, na którym usiadł i pociągnął ją za sobą.- Co on zrobił?
- Nic. To ja… Torturowałam własnego ojca. Skopałam go, żeby dostać informacje, a potem go odstawiłam do Azkabanu.
Nic nie powiedział, tylko bez słowa przycisnął ją do siebie i pozwolił, żeby wylała z siebie cały żal i ból minionych kilku dni.
- Najpierw życzył, żeby Śmierciożercy mnie dopadli. A jak go skończyłam torturować to powiedział, że jest ze mnie dumny, że to zrobiłam. A ja się sobą brzydzę. Bo nie mrugnęłam nawet okiem, kiedy on zwijał się z bólu. Nic mnie to nie obchodziło. Jestem potworem… Śmierciożercy wyprali mnie ze wszy…
- Zamknij się, bo zaraz naprawdę zrobię ci krzywdę. Gdybyś nie miała uczuć, gdybyś była potworem to byś tu teraz siedziała ze łzami w oczach?! Miałabyś to gdzieś… a powinnaś, bo ten człowiek latami się nad tobą znęcał! Nie masz kogo żałować… Żałowałaś kiedykolwiek jak użyłaś Cruciatusa, żeby doprowadzić obcego Śmierciożercę do Azkabanu?
Pokiwała przecząco głową.
- Przecież on jest obcą osobą, Aurora… Doprowadziłaś kolejnego Śmierciożercę do Azkabanu.
Wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi i podkuliła nogi, żeby być bliżej niego. Objął ją mocno i pogłaskał po głowie. Czuła się teraz jak mała i bezbronna dziewczynka. I potrzebowała tylko i wyłącznie jego.
Swojej bezpiecznej przystani.
- Wiesz… wtedy kiedy Voldemort zlecił ci zabicie Dumbledore'a to rozmawiał ze mną. Chciał żebym miała cię na oku. Czy ty wiesz, że on miał wszystko zaplanowane? Całą naszą przyszłość poukładał sobie w głowie. Podejrzewam, że niedługo przed bitwą, zmieniły mu się priorytety…- zaśmiała się cicho.
- O czym ty mówisz?
- Chciał żebyśmy założyli idealną rodzinę Śmierciożerców. Oboje pochodzimy z “czystych” rodzin…- skrzywiła się.- Stwierdził, że jeśli będziesz nieudacznikiem to ja nadrobię swoją siłą…- znowu się zaśmiała przez łzy, zarzucając mu rękę na szyję.
- Zawsze wiedziałem, że we mnie wierzył.- rzucił z sarkazmem.
- Ja w ciebie wierzyłam. Wierzyłam, że jesteś człowiekiem, a nie wypranym z uczuć potworem. Twoja matka jest zbyt dobra, żebyś został zupełnie zepsuty przez tych świrów.- uśmiechnęła się pokrzepiająco.- Cóż… Pewnie gdyby przeżył, ja już bym nie żyła. To ja stałam się nieudacznikiem.
- Dlatego w ostatnich dniach znikałaś tak często? Dlatego spotykaliśmy się w jakiś dziwnych miejscach?
- Voldemort domyślił się, że z coś jest nie tak, gdy niemal wszystkie horkruksy zostały zniszczone. To było kilka dni przed bitwą. Nikogo nie zdążył poinformować o swoich odkryciach. Dlatego po tym jak widzieliśmy się wtedy jak złapali Pottera, zaczęłam się odsuwać i ukrywać. Liczyłam, że nie potrwa to długo i że Harry zakończy żywot tego…- zawiesiła głos.- Śmierciożercy uznali mnie za zdrajcę bo zaczęłam ich wyłapywać. Nikt nie wiedział, że pracowałam dla Zakonu razem ze Snapem.
- Wiem, że to trudne, ale musimy przestać rozpamiętywać przeszłość i się nią aż tak przejmować. Inaczej to nas wykończy… Nie pozwólmy, żeby Voldemort dalej miał wpływ na nasze życie…- dodał cicho i poczuł jak oddech dziewczyny się wyrównuje, a ona sama odpływa do krainy snów.
Super rozdział! Nie sądziłam, że Aurora będzie w stanie odesłać swojego ojca do Azkabanu... czuję, że jeszcze ktoś się na niej za to odegra. Super rozdział, czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńDziękuje za bardzo miły komentarz u mnie. Staram się jak mogę ; )
OdpowiedzUsuńJa również przeczytałam wszystkie twoje rozdziały. Fabuła ciekawa, nie spotkałam takiej. też dobrze piszesz. Aurora jest świetna. Dobrze że dajesz jej trochę człowieczeństwa i te retrospekcje super super. Czekam na dalszą część.
http://julia-lili--potter.blogspot.com/