czwartek, 31 marca 2016

Rozdział 49 - 'We Were Meant To Be Together'




- Cholera jasna!- krzyknęła, kiedy ostrze noża wbiło się w jej ciało. Nigdy jej się to nie zdarzało. Krew trysnęła spomiędzy skóry i zaczęła brudzić wszystko dookoła siebie. Ból pulsował na pół ręki, w jej oczach pojawiły się łzy, gdy spojrzała na skąpaną we krwi dłoń. Widziała jak zaczyna się trząść, a krew płynie, płynie i płynie i nie może przestać. Rozcięcie było zbyt duże i zatamowanie krwi graniczyło z cudem. Jęknęła głośno i zaczęła mieć mroczki przed oczami, spowodowane utratą krwi. Złapała się za najbliższą wystającą rzecz, bo zrobiło jej się słabo. Była raczej ostrożna. Szybka, ale ostrożna. A teraz... Krew spływała po jej ręce na podłogę i na blaty. Bolało jak cholera, a jej różdżka leżała w sypialni. Zamknęła oczy i wsunęła dłoń pod wodę.
- Co się stało?- zapytał Draco widząc całą tą krew na panelach. Podszedł do niej i jednym sprawnym ruchem posadził ją na blacie. Patrzyła na jego nagi, blady, umięśniony tors i nisko opuszczone, czarne spodnie. Złapał jej dłoń i zaczął opatrywać. Obmył dłoń i przejechał wacikiem nasączonym jakimś eliksirem i delikatnie otarł mocne rozcięcie. Syknęła z bólu. Posmarował ranę maścią, która powinna przyspieszyć gojenie i tak jak kiedyś, podmuchał delikatnie. Potem chwycił do ręki jakieś bandaże i opatrunki, które sprawnie nałożył i unieruchomił na jej dłoni. Dotyk jego delikatnej, chłodnej skóry był dla niej kojący. 
- Byłbyś świetnym Uzdrowicielem...- powiedziała cicho, gdy skończył owijać jej dłoń i czule ją pocałował.
- Mogę leczyć tylko ciebie...- szepnął i pocałował ją delikatnie. Machnął ręką z różdżką i porządek zaczął sam się robić.- Chociaż wolałbym tego nie robić zbyt często.
Zaśmiała się cicho.
- Skąd to wszystko potrafisz?
- Od matki. Często opatrywała mi rany i uczyła jak pomagać kolegom.- uśmiechnął się szeroko opierając dłonie po obu stronach jej bioder. Nachylił się nad nią lekko i pocałował po raz kolejny.


***

Upadła na podłogę z takim impetem, że aż zabrakło jej tchu. Leżała dłuższą chwilę z ręką na klatce piersiowej i próbowała złapać oddech. Zaśmiała się głośno czując, jak blondyn zajmuje miejsce obok niej i wpatruje się w sufit.
- Wygrałem?
- No niech ci będzie... 
- To następna runda nago?
- W twoich snach, kotku.
- Co ty tak wcześnie tu byłaś? Stęskniłaś się za mną, skarbie? Wiesz, że mój pokój jest zaraz obok twojego... Możesz mnie odwiedzić kiedy tylko chcesz...
- Chciałbyś...
- Nawet bardzo.
- To co się wydarzyło wczoraj to był jednorazowy wyskok.
- Nie ładnie tak kłamać...- powiedział obracając głowę w jej kierunku. Uśmiechnęła się pod nosem. Spojrzała na niego.- Uderzyłaś się w głowę...- powiedział, zauważając rozcięcie na jej czole, z którego sączyła się krew. Podniosła się do pozycji siedzącej i dotknęła rany, sycząc cicho z bólu.- Poczekaj chwilę...
Chłopak wyszedł z pomieszczenia i wrócił po chwili, niosąc jakąś butelkę i kilka opatrunków. Usiadł tuż przed nią i dokładnie zaczął czyścić i odkażać ranę. Kiedy skończył posmarował ją jakąś maścią i dmuchnął lekko, żeby szybciej się wchłonęła, po czym przykleił niewielki opatrunek z plastrem. Przyglądała się jego twarzy, gdy w skupieniu opatrywał jej ranę. Jego twarz była wręcz idealna, jak gdyby stworzona przez rzeźbiarza, który dba o każdy szczegół swojego dzieła. Nie zaprzeczała, że jego ojciec jest przystojny, a matka była urodziwą kobietą o szlachetnych rysach, więc z takiego połączenia nie mogło wyjść brzydkie dziecko.
- Chcesz uwiecznić to na zdjęciu?- spytał, kiedy zauważył że mu się przypatruje.
- Czemu nie, mogłabym cie podziwiać do końca życia.
- Znam inne sposoby na to.- zaśmiał się ironicznie i pocałował ją namiętnie, kładąc powoli na twardej podłodze. 
- Idź oczaruj jedną ze swoich koleżanek, cwaniaczku. Na mnie to nie działa.
Uśmiechnął się drwiąco, wiedząc dobrze, że dziewczyna okłamuje i jego i siebie.


***

- Pomyślałam, że zobaczę, może w tym domu zostały jeszcze jakieś przydatne rzeczy. Książki czy coś... Mój ojciec mógł być psychiczny, ale bibliotekę miał sporą.- skrzywiła się, kiedy rano siedziała na podłodze w łazience i obserwowała jak blondyn bierze prysznic. Nieprzyjemna rana na ramieniu nadal mocno odznaczała się na tle jego bladej skóry.
- Przynajmniej nic ci tam już nie grozi.
- Draco, to Pluckley tam zawsze coś grozi. To beznadziejna miejscówka. Mrok, czarna magia, podejrzane typy.
- Weź ze sobą kogoś. Zrobiłbym to sam, ale muszę iść do Munga z tym dziadostwem...- wskazał na ramię z niezadowoleniem.- Poza tym za długo byłem na zwolnieniu. Weź Zabiniego albo Younga.
Spojrzała na niego, kiedy wyszedł spomiędzy oparów wody i owinął ręcznik na wysokości bioder.
- Tylko im ufam na tyle, żeby im powierzyć to co dla mnie najważniejsze.- dodał nachylając się i całując ją w czubek głowy.
- Teraz jestem mokra.
- Tak szybko?! Niezły jestem, wystarczyło że wyjdę spod prysznica... Oj, Aurora, źle z tobą.
- Cóż ja poradzę, że tak na mnie działasz...- zaśmiała się podnosząc się z miejsca. Wyszła za nim do sypialni. Oparła się o framugę patrząc jak powoli zapina guziki w swojej koszuli.
- Nie wracasz jeszcze do Ministerstwa? 
- Mam wolne do jutra.- zaśmiała się cicho podchodząc do niego od tyłu i obejmując. Wtuliła twarz w jego plecy i westchnęła głośno.
- A ja muszę, a ty utrudniasz mi ubranie się.- zaśmiał się kładąc swoje ręce na jej.
- Kocham cię...
- A ja ciebie...- odwrócił się przyciągając ją do siebie i zamykając w silnym uścisku.- Wrócisz dzisiaj?
- Postaram się. Będę czekać na ciebie...- uśmiechnęła się i zmarszczyła nos kiedy ją w niego pocałował.
- Umówiłem się z Potterem, więc pewnie będę późno.
- To nic. I tak będę czekać...- szepnęła, patrząc jak zarzuca na siebie kurtkę, całuje ją jeszcze raz i wychodzi. Nie wiedziała tylko, że w cale nie idzie do pracy. Nie wiedziała o wiadomości którą dostał kilka dni temu. Przerażała go myśl o tym co znajdzie.


***

- Ciebie wysłał?- spytała zatrzaskując drzwi i stając przed Gregorym. Uśmiechnął się szeroko i nadstawił dla niej ramię.
- Stęskniłem się za czasami Hogwartu. 
- Oh, liczyłam że powiesz, że za mną...- warknęła i złapała go za rękę.- Gotowy zobaczyć gdzie dorastałam? Uprzedzam to może być dla ciebie szok.
- Dawaj!- powiedział i momentalnie teleportowali się na główną uliczkę wioski, w której mieszkała.- Wow. Mrocznie...

Hurts - Rolling Stone
Zaśmiała się cicho i ruszyła w dół ulicy, w stronę lasu. Nieliczni ludzie stali przy płotach, obserwując uważnie przybyszy. Nie zwracała na nich większej uwagi szła pewnym krokiem, chcąc jak najszybciej załatwić to wszystko. Stanęli przed domem na skraju lasu, który powoli popadał w ruinę. Trawnik już dawno zrównał się z jej kolanami, a tynk ze ścian odpadał w większości miejsc. Okna o dziwo były na swoim miejscu, jednak miała wrażenie, że potrzeba im jeszcze jakiś dwóch lat, żeby przestały istnieć. Weszli do środka przez skrzypiące drzwi. W powietrzu zalatywało stęchlizną, kurzem i czymś jeszcze, czego żadne z nich nie potrafiło nazwać.
- To na co mam zwracać uwagę?- spytał mężczyzna przyglądając się brudnemu stolikowi.
- Książki, eliksiry, notatki... W sumie reszta rzeczy jest nieistotna. Nic nie dotykaj rękami, przedmioty mogą być przeklęte. Wszystko co może się przydać składaj przy drzwiach.
- Tak jest!- powiedział zagłębiając się w zagraconym salonie. Kiedy ostatni raz tu była, dom wyglądał na ogarnięty, ale teraz... Na podłodze walały się różne przedmioty, książki, pergaminy, liście, wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu. Kichnęła kiedy otworzyła drzwi do swojego starego pokoju. Nic się tam nie zmieniło. Wąskie pomieszczenie z szarymi ścianami, szarą podłogą, jednym oknem, pod którym stało łóżko, a obok niego jedna szafka. Na łóżku leżał jedyny świadek jej dramatycznego dzieciństwa. Mały pluszak w kształcie czarnego kota. Podniosła go do góry i otrzepała z kurzu. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią tak jak wtedy, gdy miała 5 lat i ściskając go pod pachą, siedziała i płakała na łóżku, słysząc po raz kolejny że jej ojciec kłóci się z kimś na dole. Dopiero później dowiedziała się, że z niewiadomych powodów przychodził do nich Lucjusz Malfoy. Nie wiedziała wtedy kim jest i czego od nich chce. Nigdy nie słyszała szczegółów ich kłótni, ale kiedy spotkała go po raz pierwszy, od razu rozpoznała jego głos. Przełknęła ślinę i opuściła puste pomieszczenie. Zamknęła drzwi i chciała się po nich osunąć wprost w objęcia rozpaczy. Wspomnienia i ból, który w tamtym czasie był jej przyjacielem, wdarły się do jej umysłu powodując lekkie załamanie. Przymknęła oczy, nadal ściskając w ręce maskotkę. Nie wiedziała jakim cudem ten jedyny przejaw jej dzieciństwa został tutaj, a nie zabrała go do Hogwartu. Zeszła na dół i skierowała się do gabinetu ojca. Tam znalazła mnóstwo książek czarnomagicznych i alchemicznych. Przeniosła wszystko do korytarza. 
- A, pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?- spytał Gregory wychylając się zza drzwi, kiedy stała z książką w ręce i wertowała jej strony. Podniosła na niego zaskoczony wzrok.
- Co cię tak naszło?
- Nie wiem, oglądam to wszystko... I tak jakoś mnie na sentymenty wzięło.
- Sentymenty w takim miejscu? Cóż, jesteś dziwnym człowiekiem Young.
- Ty nie jesteś lepsza Blackstone!- zaśmiał się głośno.


***

Weszła do Biura Aurorów i skrzywiła się. Ubrana w czarne spodnie, buty i żakiet, ze swoimi białymi włosami, niebieskimi oczami i odsłoniętym Mrocznym Znakiem przykuła wzrok wszystkich zgromadzonych. Oczywiście dość nieufny i wręcz wrogi w niektórych przypadkach. Prychnęła pod nosem spoglądając na swoje paznokcie i wydymając wargi. Ona też nie chciała tu być. Wolała robić cokolwiek innego niż być wśród ludzi, którzy jej nie ufają i babrać się dalej w bałaganie po Voldemorcie.
- Witaj!- powiedział wysoki mężczyzna ogolony prawie na łyso o ciemnych, niebieskich oczach.- To z tobą przyjdzie mi pracować. Gregory Young.
Popatrzyła na niego jak na chorego psychicznie. Niechętnie wyciągnęła do niego dłoń, którą z uśmiechem uścisnął.
- Aurora Blackstone.
- Wiem, Kingsley mi o wszystkim powiedział. Mamy być partnerami w zbrodni.- zaśmiał się ponownie. Skrzywiła się. Nie lubiła radosnych ludzi. Byli dla niech odpychający i drażniący. Nie mogła dostać kogoś z depresją? Kto będzie siedział cicho i da jej spokój.- Pokażę ci co i jak...- dodał, ale ona kompletnie wyłączyła się z słuchania go. Kiedy weszli do ich gabinetu odwróciła się do niego napięcie.
- Ok, Young, wyjaśnijmy sobie coś. Nie należę do osób zbyt towarzyskich więc z łaski swojej nie lataj za mną, nie mów zbyt dużo, nie wkurzaj mnie i nie rzucaj jakimiś idiotycznymi tekstami. 
- A oddychać mogę?- spytał uśmiechając się szeroko. Musiała przyznać, że miał ładny uśmiech, który prawie ją zaraził. Ale prawie. Nie uśmiechnęła się, chociaż przez moment chciała. Skrzywiła się ponownie i siadła na swoim krześle obserwując jak mężczyzna siada na przeciwko niej.- Zobaczysz, jeszcze mnie pokochasz...
- Tia...- jęknęła i odchylając się na krześle do tyłu, zamknęła oczy.


***

- Miałam ochotę cię wtedy zabić. Przez pierwsze dni wkurzałeś mnie tak bardzo...
- Ciebie wszystko wkurzało. Nawet mucha. 
- Prawda... Wiesz czym mnie kupiłeś?- powiedziała cicho siadając na jednym z zakurzonych foteli.- Tym, że podszedłeś do mnie jak do normalnej osoby. Nie jak do Śmierciożercy, nie jak do sługi Voldemorta, nie jak do kogoś niebezpiecznego i odpychającego jak robili inni. Ty potraktowałeś mnie jak równą sobie. Jakby moja przeszłość nie miała znaczenia.
- Bo nie miała. Dla mnie.- usiadł na przeciwko niej nie zwracając uwagi na brud.- Dla mnie byłaś kimś nowym. Zagadkowym. Tajemniczym. Ale nie miało dla mnie znaczenia czy pracowałaś ze Śmierciożercami, bo widziałem... Byłaś młoda, jak w takim wieku mogłabyś podjąć taką decyzję samodzielnie? Wiedziałem, że to przymus. Wiedziałem też ile dobrego zrobiłaś... Więc pomyślałem, że teraz jedyne czego potrzebujesz, to świeży start i ktoś, kto ci zaufa. 
Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła skubać skórki przy paznokciach.
- Dziękuję. Za to, że mi zaufałeś, że nigdy nie zadawałeś pytań, że byłeś cierpliwy, że mnie znosiłeś... Nigdy tego nie powiedziałam a powinnam.
- Oh, no cóż mogę powiedzieć... Jestem zajebisty!
- Rujnujesz moment!- rzuciła w jego kierunku książką.- Nie wiedziałam czy powinnam tu wracać. Za dużo wspomnień. Bolesnych wspomnień.
- Nigdy nie opowiadałaś o swoim dzieciństwie.
- A o czym tu opowiadać? Ojciec niemal codziennie testował na mnie zaklęcia, uczył jak być odporną na ból. Kazał mi rzucać proste zaklęcia, ważyć niektóre eliksiry. Miałam 4 lata kiedy po raz pierwszy użył na mnie Cruciatusa. Naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem przeżyłam... Jak się na mnie wkurzył to zamykał mnie w piwnicy i kazał spać na gołej podłodze...- ścisnęła w dłoni pluszaka, który przypominał jej dzieciństwo.- Jedyna oznaka tego, że kiedyś byłam dzieckiem. Jedyny kompan w tej dramatycznej historii.
- Skąd go miałaś?
- Raz w ciężkim stanie trafiłam do Munga. Miałam 4 lata i zaatakował mnie wilkołak. Byłam sama w domu i ten potwór wszedł do środka. Podrapał mnie, a kiedy uciekałam spadłam ze schodów. Nie mam pojęcia kto mnie uratował i zaniósł do Munga. Wtedy pielęgniarka mi go dała. Ojciec nie wiedział, ukrywałam go w pokoju. Inaczej by go zabrał...

***

- Wiesz co... Muszę coś jeszcze załatwić. Dziękuję za pomoc...- uśmiechnęła się do niego, kiedy wylądowali na jednej z ulic Londynu.- Hej, w ten weekend twoja żona ma wychodne! Zabieram ją na babski wieczór a ty robisz za niańkę!- krzyknęła i odeszła w bliżej nieokreślonym kierunku. Kilka minut później stanęła pod drzwiami eleganckiej szeregówki i zapukała energicznie. Kiedy drzwi się otworzyły kobieta się uśmiechnęła szeroko. 
-  Auroro! Jak miło! Wchodź, zimno dzisiaj!- powiedziała wpuszczając ją do środka.
- Jest Lucjusz?- zapytała spoglądając w jej oczy. 
- Tak, jest w salonie. Chcesz herbaty?
- Tak, poproszę.
Weszła powoli do sporego salonu i zastała blondwłosego mężczyznę w fotelu z Prorokiem Codziennym w ręce.
- Witaj...- powiedział odkładając gazetę. Na jego ustach pojawił się przelotny, lekko drwiący i typowy dla niego uśmiech.
- Odwiedzałeś mojego ojca...- powiedziała siadając na przeciwko niego.
- To prawda.
- Po co?
- Żeby ci pomóc.- powiedział beznamiętnym głosem. Narcyza siadła obok niej i spojrzała na męża, a potem na nią.
- Słucham?
- Przecież znałem twojego ojca. Wiedziałem, że się urodziłaś. 
- Twój ojciec średnio dawał sobie radę z wychowaniem dziecka. Pomagałam mu kiedy byłaś mała.- wtrąciła się kobieta.- Do czasu jak skończyłaś 4 lata było spokojnie. Wtedy pojawił się w naszym domu. 
- Teleportowałem się, zostawił cię samą...
- To ty mnie uratowałeś wtedy? Ty mnie zaniosłeś do Munga?- spytała zaskoczona.
- Ja... Nie mogliśmy pozwolić żebyś zginęła tak szybko...- rzucił jeden ze swoich drwiących uśmiechów.- Były wobec ciebie plany i oczekiwania.
Narcyza wywróciła oczami.
- Lucjusz doglądał was co jakiś czas. Nie mogliśmy cię odebrać to pilnowaliśmy, żeby ojciec cię nie wykończył.
- Dlaczego?- spytała zaszokowana.
- Bo liczyliśmy, że w przyszłości ty i Draco...
- Planowaliście nasz ślub? Nie wiem, zawarliście jakiś pakt czy coś w tym stylu?- warknęła lekko niezadowolona.
- Nie. Liczyliśmy, że będziecie się wspierać... Nie chodziło o to co Voldemort sobie ubzdurał. Byliście najważniejszymi dziećmi w całym tym... bałaganie. Bez siebie nawzajem byście byli zgubieni. W Departamencie Tajemnic... Była pewna przepowiednia... Dotyczyła naszych rodzin...
- Co mówiła?
- Że dziecko z rodu Blackstone, pomoże pokonać Czarnego Pana, a to z rodu Malfoy nie doprowadzi do zmiany przeznaczenia. Że tylko dzięki sobie nawzajem nie pochłonie was mrok.
- Było coś o tym co by się stało, gdyby przeznaczenie się zmieniło?- zacisnęła powieki.
- Stalibyście się bardzo niebezpiecznymi czarownikami... Bylibyście jak dwa anioły. Anioł Zagłady i Śmierci. Auroro... Nie bez powodu jesteście do siebie tak podobni. Te włosy, oczy... Dlatego Voldemort tak łatwo odpuścił zabicie Draco...
- Wiedział?
- Myślę, że podejrzewał. Tylko nie zdawał sobie sprawy z tego, że trzymanie was blisko siebie, pogrąża jego plan. Te wspólne treningi, ty mieszkająca u nas... Robiliśmy wszystko, żebyście spędzali ze sobą czas. Żebyście się do siebie zbliżyli... Gdyby was odseparował...
Wpatrywała się w twarz Narcyzy zaszokowana.
- Stworzyłby sobie idealnych żołnierzy...- powiedziała przerażona.
- Czarowników nie do pokonania. Niosących ból, cierpienie i śmierć.
- A co gdyby jedno z nas...?
- Nic by nie uratowało tego drugiego... Nikt nie mógłby zmienić jego losu.
Więc jednak to była prawda.

Byli sobie przeznaczeni.

Od samego początku.

***

Siedziała i wpatrywała się w jedno z nielicznych wspólnych zdjęć. Faktycznie to było wręcz niemożliwe, żeby dwie osoby o tak podobnym kolorze włosów i przenikliwych, jasnych oczach nagle się spotkały. Wyglądali jak dwa idealne Anioły z tym mrocznym błyskiem w oku. 

Upadli.

Nie miała problemu z tym, że byli sobie przeznaczeni. Nie podejrzewała, że to wszystko nie wynika z chęci, ale z jakiś sił wyższych, które kazały im się w sobie zakochać. Była pewna swoich uczuć bardziej niż kiedykolwiek. Przerażały ją pytania, które krążyły jej w myślach: 
Co by było, gdyby Voldemort przeżył?
Staliby się bezwzględnymi mordercami? 
Zwiastunami cierpienia i końca życia? 
Co by było gdyby się nie spotkali? 
Co by było gdyby matka ją zabrała? 
Co by było gdyby jedno z nich umarło? 
Wiedziała, że tej nocy nie zaśnie, bo nawiedzą ją wizje ich mrocznej, na szczęście niemożliwej do ziszczenia się, przyszłości.

***

Wszedł do starej posiadłości, która była opuszczona od wielu lat. Od razu, skierował się do piwnicy, tak jak polecono mu w wiadomości. Nie wiedział czy powinien temu ufać. Pewnie to było szaleństwo z jego strony, że właśnie teraz tu był ale musiał mieć pewność. Wszedł do zabezpieczonego zaklęciem pomieszczenia i oniemiał. Pełne było fiolek ze wspomnieniami, opisanymi jedynie imionami właścicieli. A na środku stała Myśloodsiewnia.





Następny rozdział: 07.04.2016, godzina: 18:00
Rozdział 50 - 'Oh Death' 


1 komentarz: